paź 07 2007

Viva 126p!


Komentarze: 0

 Pamiętacie swoje wspomnienia związane z "maluchami"?śmiech

 Ja pamiętam i często wspominam jedno z weselszych wydarzeń.

Otóż, kilka lat temu w związku z pewnym ciągiem tragikomicznych zdarzeń zmuszona byłam korzystać z pożyczonego od znajomej "maluszka". Wszystko było by w porządku, gdybu ów cud techniki posiadał sygnalizację (jakąkolwiek) dotyczącą poziomu benzyny w baku. Niestety nie posiadał.

I to było przyczyną największej komedii z fiacikiem w roli głównej.

W piękny letni poranek postanowiłam podwieźć znajomego na lotnisko w Grodzisku Mazowieckim. Wsiedliśmy w strzałę wschodu i pomknęliśmy co koń wyskoczy we wspomnianym kierunku. W okolicach Nieporętu koń postanowił faktycznie wyskoczyć spod maski i ulotnił się bezpowrotnie razem z ostatnimi kroplami paliwa. Cóż było robić? Czas naglił, znajomy się denerwował ,że nie zdąży na lot więc skorzystałam z uroku osobistego i rzuciłam się pod koła nadjeżdżająceg o pojazdu. Na szczęście kierowca wykazał się refleksem i był uprzejmy nie przejechać mnie. Wykazał nawet wyraźną chęć udzielenia pomocy w dotarciu do najbliższej stacji benzynowej i z powrotem. W związku z powyższym uradowani zdecydowaliśmy się zepchnąć fiacika ze środka jezdni na pobocze. Znajomy popychał autko od strony pasażera a ja od strony kierowcy. Żadne z nas nie zdawało sobie sprawy z własnej krzepy tudzież z małej masy pustego samochodu, dość ,że ... zepchnęliśmy "malucha" znacznie dalej niż pragnęliśmy...5 metrów dalej...W dół...

No, krótko mówiąc samochód zsunął się z nasypu lecąc na dwóch kołach, pomiędzy drzewami i zaklinował się w krzaczorach na amen....

Porażka.

Facet z poloneza wyglądał jak królik Roger (oczy mu dosłownie wylazły), a my staliśmy na brzegu rozpadliny i nie byliśmy w stanie opanować śmiechu.

Tyle, że śmiesznie wcale nie było. Ani do domu wracać ani też jechać do przodu.

Niemniej wsiedliśmy do zatrzymanego auta i razem z jego kierowcą udaliśmy się do miasteczka. Tam wypatrzyłam traktorzystę, który zgodził się podjechać z linką i wyciągnąć to co w/g nas z fiacika zostało. Po dotarciu z powrotem na miejsce ze zdziwieniem stwierdziłam, że autko nawet nie jest draśnięte. Nic też nie odpadło ani się nie wygięło. Dolaliśmy benzyny, podpięliśmy linkę i wsiedliśmy do samochodu (który zapomniałam wspomnieć nie odpalał z rozrusznika a jedynie na tzw. "popych" już od dosyć dawna

. Traktorzysta wyciągnął nas na pole z drugiej strony i holował aż do drogi. Tam skorzystaliśmy z dobrodziejstwa holowania i odpaliliśmy samochód.

Udało nam się dotrzeć na lotnisko w porę, tylko po to aby dowiedzieć się, że lot został odwołany...

Być może relacja nie jest tak zabawna jak rzeczywistość, ale ciągle wracam wspomnieniami do tego momentu, tym bardziej, że mój znajomy, wieloletni przyjaciel, doświadczony pilot zginął dwa lata temu i wówczas wspomnienia ożywiają człowieka, którego nie ma...

azrael : : fiat  
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz